W słoneczną sobotę 13 września 2014 r. odbyły się pierwsze kolarskie wyścigi w Poznaniu – Poznań Bike Challenge, na dystansie 100 km. Na starcie zjawiło się sporo, bo ponad 1700 uczestników. Organizator przydzielał sektory w zależności od zadeklarowanej przy rejestracji przewidywanej średniej prędkości przejazdu, oraz rodzaju roweru, na którym miało się zamiar jechać. Ponieważ asekuracyjnie zadeklarowałem średnią 35km/h przyszło mi startować z 2 sektora. Liczyłem jednak na to, że w grupie współzawodników, znajdzie się kilka osób, które popełniły podobna gafę i będą próbowały mimo wszystko gonić tych z „pierwszego”. Aby ustawić się jak najbliżej linii oddzielającej sektor pierwszy od drugiego, przyjechałem na miejsce pół godziny wcześniej. Ku mojemu zdziwieniu sektory były już gęsto zapełnione a sznur zawodników ciągnął się tak daleko, ze nie sposób było dojrzeć gdzie jest jego koniec. Na szczęcie, było jeszcze wystarczająco miejsca, aby przebić się w założoną wcześniej strefę sektora. Odliczanie minut do startu wydawało się nie mieć końca – z uwagi na brak sygnału od służb mundurowych o zabezpieczeniu trasy, zawody rozpoczęły się z półgodzinnym poślizgiem. Co zafundowało większości zawodników ponad godzinną stójkę w sektorach.
Pierwszy sektor wystartował ostatecznie o 9:30, każdy następny „puszczany” był w odstępach 3 minutowych. Początek bardzo mocny, ostre ciśniecie w pedały przez pierwszych kilkaset metrów, aż do skrzyżowania ulic, na którym trzeba było zwolnic z uwagi na przecinające tor jazdy szyny tramwajowe i zakręt w lewo, po którym następował za chwilę, kolejny skręt na rondzie w prawo prowadząc zawodników do centrum Poznania. Tam, na skrzyżowaniu ulic Królowej Jadwigi i Drogi Dębińskiej, kolejne torowisko i bardzo nierówna w tym miejscu nawierzchnia. Już na początku wyścigu uformowała się grupka osób, którzy widać, że mieli ciut większe ambicje niż samo pokonanie dystansu 100 km. Jeszcze przed wyjazdem z Poznania minęliśmy ostatnich zawodników z pierwszego sektora, którzy najwyraźniej przeszacowali nieco swoje możliwości stając pośród tych najsilniejszych kolarzy. Dalej trasa prowadziła tzw. „Starą Piątką” na Gniezno a peleton jechał dość żwawym tempem. Gdzieś w okolicy Pobiedzisk złapaliśmy kilkudziesięcioosobową grupę kolarzy z pierwszego sektora, którą z uwagi na dosyć szeroką drogę łatwo minęliśmy lewą stroną. Kolejną, tym razem dużo bardziej pokaźną, myślę że ponad stuosobową grupę dogoniliśmy już na lokalnej drodze, po odbiciu w Lednogórze na Dziekanowice. Tym razem nie było tak łatwo, jak poprzednim razem, bo peleton jechał praktycznie całą dosyć wąskiej szerokością szosy. Większa część grupy przeciskała się skrajną lewą, ja natomiast prawą stroną drogi. Przebicie się przez ten tłum rowerzystów zajęło kilka dłuższych chwil. Dalej droga prowadziła na Kiszkowo, Wronczyn, Tuczno i Wierzenicę. Na tym odcinku w dwóch miejscach nawierzchnia była w zdecydowanie gorszym stanie, co przy oponach napompowanych do 9,5 bara i prędkości, która wynosiła na tych odcinkach mniej wiecej 35 km/h, dosyć mocno trzęsło. I właśnie gdzieś w okolicy Tuczna o mały włos nie zaliczyłem kraksy, a było ich, tylko w mojej grupie, w najbliższym otoczeniu osób, wśród których jechałem – 5. I jeden z takich właśnie upadków spowodował, ze zawodnik który jechał tuż obok nie, odruchowo spojrzał w prawo, w kierunku upadającego kolarza co spowodowało, iż sam skręcił mimowolnie w lewo, wpadając na mnie. Ja starając się opanować rower wylądowałem na trawiastym poboczu, ledwie nie kończąc w przydrożnym rowie. Na szczęście utrzymałem równowagę i wybroniłem się przed upadkiem. Wyprowadziłem rower z powrotem na szosę , gdzie z twardego przełożenia, którego nie zdążyłem wcześniej zredukować, mocno naciskając na pedały dogoniłem czołówkę grupy. Końcówka trasy dosyć nerwowa. Praktycznie po minięciu tablicy z napisem „Poznań” wiele osób niecierpliwie próbowało przebić się na przód peletonu by wypracować dobrą pozycję przed finiszem. Dobrym momentem na taki manewr było skrzyżowanie u. Głównej z ul. Hlonda. Po ostrym skręcie w lewo, wstanie z siodełka i szybkie rozpędzenie roweru sprawiło, że zrobiło się trochę luźniej. Na ostatniej prostej, przed metą na ul. Baraniaka w kierunku „Malty”, znów nerwowo. Ci, którzy zachowali siły, próbowali urwać jeszcze kilka sekund. Z tyłu dało się słyszeć, trzask kolejnego upadku i przeklinających osób biorących w nim udział. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i udało się szczęśliwie minąć linie mety.
Osiągnięty czas to 2:32:47, co dało 65 lokatę, przy średniej prędkości przejazdu 39 km/h i stratę ok. 10 min. do zwycięzcy.
Tomek
|